"Houston, mamy problem", czyli o krok od deportacji

     Pamiętne "Houston, mamy problem" od teraz nie będzie już kojarzyć mi się z lotem w kosmos. Po wczorajszych perypetiach to zdanie nabrało dla mnie nowego znaczenia.

Problemy zaczęły się już w Meksyku, kiedy dowiedzieliśmy się, że nasz lot jest opóźniony. Mieliśmy jednak spory zapas czasu, więc nie musieliśmy przenosić lotu na inny termin.
Po lądowaniu musieliśmy przejść przez odprawę: obywatele USA w jednej części budynku, pozostałe osoby w innej. Na swoją kolej czekałam ponad pół godziny. Kiedy w końcu udało mi się podejść do "okienka", pokazałam wszystkie dokumenty i swój paszport. Nagle usłyszałam pytanie: "czy twoja rodzina goszcząca zmieniła miejsce zamieszkania?", odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, bo to ja musiałam się przeprowadzić do innej rodziny. To był początek moich problemów.
Nie miałam DS form od obecnych hostów, więc miła pani poprosiła, żebym poszła do biura odpowiedzieć na kilka pytań.

Okazało się, że to biuro wyglądało jak sala sądowa: po jednej stronie siedzieli pracownicy wyglądający jak policjanci (niebieski strój, broń), w środku 40 osób czekających na decyzję niczym na wyrok, a na końcu pomieszczenia kilka pokoi, w których odbywały się prywatne przesluchania. Nikomu nie wolno było używać telefonu komórkowego, aparatu ani tabletu.
Usiadłam wygodnie czekając na swoją kolej. Pół godziny pózniej zapytałam czy jest możliwość przyspieszenia całego procesu, bo mój kolejny samolot odlatuje za pół godziny. Jeden z oficerów odpowiedział bardzo niemiło: "każdy tutaj się spieszy. Niektórzy czekają od 6 godzin. Polecisz jutro."
Zapytałam więc czy mogę przynajmniej skontaktować się z moją host rodziną, ale także usłyszałam, ze pod żadnym pozorem nie wolno używać telefonu.
Po 3 godzinach poproszono mnie o podejście.
Musiałam wytłumaczyć innemu oficerowi czym jest au pair. Zapytał jaki był powód zmiany mojej rodziny goszczącej. Żeby już zakończyć tę farsę, powiedziałam, że mam DS form, które potrzebują w komórce, więc mogą je zobaczyć. Pan oficer zabrał komórkę, sprawdził wszystkie potrzebne informacje po czym... Zaczął szperać w moim telefonie. Zobaczył tapetę, na której mam zdjęcie ze znajomym, pokazał mi to i rzucił: "a to? Kto to jest?". Zatkało mnie. Dla mnie to już było przekroczenie pewnej granicy.
Musiałam jednak odpowiedzieć na to pytanie, bo chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Pózniej zamieniliśmy jeszcze parę słów, ale była to zwykła formalność. Trwało to jednak na tyle długo, że spóźniłam się na swój lot.
Moich hostów nie wpuszczono do miejsca, w którym byłam, więc w żaden sposób nie mogli mi pomóc.

W taki oto sposób zostałam sama w Houston. Musiałam zarezerwować sobie miejsce na kolejny lot. Początkowo miałam lecieć do Chicago, a później do Baltimore. Na szczęście panu, który mnie obsługiwał udało znaleźć się jeszcze jedno wolne miejsce na bezpośredni lot do Waszyngtonu o 8:20 rano. Zabrałam więc swoje rzeczy i chciałam znaleźć jakiś wygodny fotel, w którym mogłabym się zdrzemnąć. Właśnie wtedy poznałam jednego z pracownikow lotniska. Miły chłopak, w moim wieku. Zjedliśmy chipsy, gdy on był już po pracy i... Zabrał mnie na wycieczkę objazdową po Houston ;-).
Nie wiem czy to odwaga czy głupota. Może jedno i drugie, ale było naprawdę świetnie. Teraz naprawdę mogę powiedzieć, że byłam w Teksasie!
O 1:00 w nocy wróciłam na lotnisko, zadzwoniłam do Polski, żeby powiedzieć, co się wydarzyło i poszłam spać. Teraz czekam już na lot do Waszyngtonu. Za godzinę powinnam być już w drodze do domu.









"Houston, mamy problem", czyli o krok od deportacji "Houston, mamy problem", czyli o krok od deportacji Reviewed by Tsavo on 4/09/2016 Rating: 5

4 komentarze:

  1. Aneto, bardzo ciekawie prowadzony blog, piekne zdjecia wiedac ze jestes nietypowa i pomyslowa, tak trzymac!
    Jednak czytajac niepokoi mnie nie twoje podroze z obcymi mezczyznami, sama mieszkam ze granica i wiem ze "klimat"jest inny niz u nas w Polsce, jestes bardzo piekna mloda kobieta ale nie byc przy okazji glupia co czesto idzie w parze , wsiadajac do samochodow obcych.
    Rada z troski a nie ze zlosci.
    Zycze jak najlepiej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Pojechałam tylko dlatego, że był to pracownik lotniska i dlatego, że poznałam takze inne osoby tam pracujące. Mimo wszystko, powiem szczerze, że bałam się i kolejny raz na pewno już nie zdecydowałabym się na coś takiego.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Obserwuję Cię i czytam to wszystko z niedowierzaniem:) jesteś młodą i śliczną dziewczyną ale zazdroszczę tak dokładnie zazdroszczę ;-) osobowości. Ja nigdy w życiu nie poleciała bym nigdzie sama a Stany? Pozostaną niespelnionym marzeniem. Czytam i oglądam Twoje zdjęcia z zachwytem:) dużo szczęścia Ci zycze:) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.