Nowy Jork i przylot do Kalifornii

     W ostatnim poście pisałam o wrażeniach tuż po przylocie do Nowego Jorku. W tym natomiast powiem co nieco na temat całego szkolenia i o tym, jak wyglądał mój pierwszy dzień w Kalifornii. 

Jeśli miałabym jednym słowem określić szkolenie, powiedziałabym: nuda. Na pewno były poruszane na nim ważne wątki, jak chociażby pierwsza pomoc, ale mimo wszystko wstawanie każdego dnia o 6:00 rano, a później 9 godzin szkolenia były męczące.
Drugiego dnia zorganizowano wycieczkę po Nowym Jorku za 46$. Pojechałam na nią zupełnie niepotrzebnie. Wycieczka trwała 4 godziny. Z czego 1/4 spędziliśmy na Times Square, a 3 godziny oglądaliśmy miasto siedząc w autobusie. Na początku byłam zachwycona tym, że mogę zobaczyć wszystko na własne oczy. Później wyglądało to tak, jakbyśmy się kręcili w kółko widząc wciąż te same wieżowce i mijając kolejne ulice, które niczym się od siebie nie różnią. Przewodnik nie opowiadał o niczym ciekawym. Było to na zasadzie: "tutaj mieszkała osoba X", "tutaj osoba X chodziła do pracy", "tutaj jest restauracja zwycięzcy Hell's Kitchen". Koniec końców poza wizytą na Times Square, mogliśmy wyjść z autobusu dwa razy na 5 minut (żeby zrobić zdjęcia): pierwszy raz przy Rockefeller Center, a drugi raz przy miejscu, w którym kiedyś było World Trade Center.
Jakoś w połowie naszej wycieczki kilka osób zwyczajnie ucięło sobie drzemkę, a spora część zajęła się swoimi komórkami. Dla mnie najważniejsze było to, żeby zobaczyć Statuę Wolności i... zobaczyłam! Przejeżdżając autobusem w odległości hm, ok. 2 kilometrów od niej. Nie zatrzymali się nawet na chwilę, więc Statua zniknęła za budynkami po kilku sekundach. 


Od razu zapowiedziano nam, że nie będziemy mieć więcej okazji, żeby zobaczyć Nowy Jork podczas tego szkolenia. Ja jednak miałam szczęście. Moi krewni mieszkają w tym mieście, więc kolejnego dnia przyszli po mnie i razem pojechaliśmy na miasto. Tym razem Statuę Wolności zobaczyłam z bardzo bliskiej odległości. Miałam też okazję, żeby przejechać się żółtą, nowojorską taksówką, pociągiem i metrem. Ten dzień zdecydowanie podobał mi się o wiele bardziej niż poprzedni. Żałuję tylko, że zgodnie z zasadami ustalonymi przez agencję, musieliśmy być w pokojach hotelowych już o 22:30. Mam 22 lata i od dawna nikt nie mówił mi, o której mam wracać do domu.










Wczoraj, po 3 dniach szkolenia wymeldowaliśmy się z hotelu. Specjalny samochód zawiózł wszystkich na lotnisko. Na szczęście leciałam do San Francisco z moją współlokatorką i z inną dziewczyną, która także będzie au pair w Kalifornii.
Ten lot trwał ponad 9 godzin, więc naprawdę była to męcząca wycieczka. Poza tym znowu zmieniła się strefa czasowa. Teraz różnica czasowa wynosi 9 godzin.
Dotarłam do San Francisco o 23:00. Czekała już na mnie host mama i razem pojechałyśmy do domu. Nie było się czym denerwować, bo to naprawdę miła kobieta. W miejscowości, w której będę mieszkać byłyśmy przed północą. Host mama pokazała mi dom i mogłam już iść do swojego pokoju. Wcześniej jednak chciałam rozpakować walizkę. Tutaj czekała mnie niespodzianka. Wyjęłam klucz, żeby otworzyć kłódkę w walizce, po czym okazało się, że jej nie mam! Po otwarciu walizki zobaczyłam, że na wierzchu dokument stwierdzający, że wyłamano moją kłódkę, żeby przeszukać mój bagaż ze względów bezpieczeństwa. Szok.
Zapytałam host mamę, o której muszę wstać kolejnego dnia. Powiedziała mi, że mogę spać tyle, ile zechcę, bo muszę odpocząć. Bardzo się ucieszyłam. Ta radość nie trwała jednak zbyt długo, bo... obudzili mnie o 6:20 rano. Nie wiem dlaczego... O 7:20 wszyscy wyjechaliśmy na miasto. Najpierw trzeba było odwieźć dzieci do szkoły. Tam był apel, w którym brały udział, więc razem z host mamą musiałyśmy tam być. Potem dzieci zostały w szkole, a my pojechałyśmy załatwić parę rzeczy. Właściwie to ona załatwiała, a ja mogłam trochę pochodzić sobie po miasteczku:






Później poszłyśmy z host mamą do banku, żebym mogła dostać własną kartę kredytową. Niestety nie udało się założyć własnego konta, bo nie przyniosłam ze sobą jednego ważnego dokumentu, który został w domu hostów. Później dostałam do telefonu nową kartę sim. Host mama załatwiła ją dla mnie. Miała kupić kartę od razu z telefonem, ale wolałam pozostać przy swojej komórce.
Następnie musiałyśmy zrobić zakupy, zabrać dzieciaki na kolejne zajęcia i zaczekać na nie. W międzyczasie byłyśmy na masażu stóp. Bardzo fajna sprawa.  Tak czy inaczej wróciliśmy do domu po 5:00. Potem grałam z dziećmi w jakąś grę i tak od momentu wstania z łóżka minęło 12 godzin.
Umieram po tym dniu, naprawdę. Nawet pisząc tego posta musiałam robić przerwy, bo oczy same mi się kleją. Śpię zdecydowanie zbyt krótko, a do tego dochodzi zmiana czasu.
No cóż... jutro postaram się dodać filmik z tego dnia.
Nowy Jork i przylot do Kalifornii Nowy Jork i przylot do Kalifornii Reviewed by Tsavo on 11/06/2015 Rating: 5

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.